Powszechnie wiadomo,że Warmia i Mazury to najlepsze na świecie tereny dla rowerzystów, ale czasami warto zobaczyć inne kraje, więc podjąłem szybką decyzję o wyjeździe do jakiegoś bardziej egzotycznego miejsca, a konkretnie Turcji. Położona nad Morzem Śródziemnym Alanya to doskonałe miejsce na urlop typu hotel-basen-plaża, ale jak się rozejrzeć to jest tam również kilka innych atrakcji. Kiedy miałem już dość plażowania, nurkowania (fantastycznie przejrzysta woda ale bardzo słona i wymaga mnóstwa Efez Pilz do płukania ust), zwiedziłem jaskinie i zamczysko na 200 metrowej skale - zacząłem rozglądać się za rowerem.
Bez problemu można tu wypożyczyć samochód, motor czy skuter, ale za rowerem trzeba trochę pochodzić. Wreszcie trafiłem na coś w rodzaju warsztatu skąd po krótkim targowaniu (ok. 5 euro za dzień) i dłuższym oczekiwaniu na "zrobienie" wyjechałem bicyklem. Nie będę opisywał sprzętu, bo nie był to szczyt techniki, po 15 minutach poluzowała się kierownica, więc musiałem wrócić aby dokręcili.
Wreszcie wyruszyłem. Trzeba wspomnieć o specyfice jeżdżenia po tureckich ulicach – totalny luz, mało kto przestrzega świateł i znaków, pasów na jezdniach w ogóle się nie maluje, wyprzedza się z prawej, lewej i środkiem, kierunkowskazy – tylko czasami, no i wszechobecne trąbienie, z byle powodu albo i bez powodu. Przyznam jednak, że zaprawiony na olsztyńskich ulicach radziłem sobie całkiem dobrze a nawet mi się podobało. Pozwiedzałem trochę miasto, wdrapałem się do Twierdzy – przy okazji wyszło na jaw, że rower nie nadaje się do jazdy pod górę, ale zjazd był super.
Kupiłem mapę okolic – chyba jakaś wersja dla zmylenia szpiegów – bo nic się nie zgadza, zabytki opisane w przewodniku nie są oznaczone, drogi jakieś inne, nie będzie to chyba interesująca przejażdżka. Najpierw ruszam na wschód, miały być ruiny rzymskiego miasta, ale po godzinie zwątpiłem – tutaj nie ma zwyczaju oznaczania interesujących miejsc. No to próbuje w przeciwną stronę – droga do Antalyi, a właściwie autostrada w budowie, ale nie ma innej bo z lewej strony morze a z prawej góry. Jadę z duszą na ramieniu (a może na ramie?) tu w przeciwieństwie do miasta nie ma rowerzystów, ale widoki są wspaniałe i ciekawostki typu przejazd tunelem (niedokończonym). Dojeżdżam do Allany – miało tu "coś" być, ale znajduję jedynie karawanseraj – niestety zamknięty. Zawracam, ale mój rower zaczyna dziwnie popiskiwać i jedzie coraz wolniej, okazało się że zatarłem łożysko w przednim kole! Zachodzę do jakiegoś sklepu, niestety brak zrozumienia, na szczęście w jakiejś stolarni rozumieją że koło "kaput". Wąsaty Turek woła dwóch następnych i rozpoczynają dyskusję nie pozwalając mi się wtrącać. Okazuje się, że pomogło obrócenie koła o 180 stopni. – teraz się kręci. Częstują mnie jeszcze herbatką, ja jak chińczyk kłaniam się w podziękowaniach i mogę ruszyć dalej. Po drodze jest okazja wymiany grata na \"lokalny\" środek lokomocji. Na szczęście już widać Alanye jeszcze trochę manewrów po mieście i trafiam szczęśliwie do warsztatu skąd go wziąłem. Próbuję opowiedzieć o przygodach o moich przygodach, ale chyba nie dociera do nich, że można takim gratem dojechać tak daleko. Dodam jeszcze, że jeżdżąc po mieście trafiłem na wypożyczalnię, gdzie za te same pieniądze można było dostać prawie nowy, elegancki rowerek...
Podsumowując: okolice Alanyi w zasadzie nie nadają się do jeżdżenia rowerem, brak bezpiecznych dróg, brak map, temperatura ok.35 stopni, natomiast w samym mieście rower jest popularny i przydatny, jest bezpiecznie, rower można bez zapinania zostawić koło plaży czy koło sklepu.
Oprócz Alanyi w Turcji zwiedziłem jeszcze Kapadocję – niesamowita kraina i jak sądzę bardziej przyjazna dla rowerzystów, zainteresowanych zapraszam do obejrzenia zdjęć na stronie http://www.pbase.com/jury/turcja.