Olsztyńska Strona Rowerowa http://www.rowery.olsztyn.pl/?r=13 Puszcza Romincka Stańczyki-Hańcza-Wodziłki-Przerośl-Pluszkiejmy-Żytkiejmy (190 km) Piotr Gapiński <piotr dot gapinski at wp dot pl> :: 2001-05-04 20:00:02 Historycznie - jest to pierwsza z naszych dłuższych tras. Można powiedzieć, że był to dowód na to, że da się jeździć rowerem nie tylko po okolicach Olsztyna. Wszystko zaczęło się we wrześniu 1999 roku i jeżeli spojrzy się na to z perspektywy czasu - wyjazd miał wszystkie znamiona klęski... Nie mieliśmy żadnego, konkretnego planu na dwudniowy, rowerowy wypad. Nie zabraliśmy ze sobą szczegółowych map. Nie mieliśmy ani narzędzi do naprawy roweru ani nawet jakichkolwiek części. Nie mieliśmy nawet pompki rowerowej (nie wspominając o "łatkach" czy zapasowych dętkach). Jedyne co mieliśmy to rowery i piękną pogodę :-) Za cel wyprawy uznaliśmy wiadukty w Stańczykach niedaleko Suwałk. To trochę daleko od Olsztyna więc na miejsce pojechaliśmy samochodem (zapakowanie dwóch rowerów do Renault Fuego też było niezłym wyczynem). Podróż nie minęła bez emocji - zaraz za Olsztynem udało nam się unikąć czołowego zderzenia z autobusem, który jechał prosto na nas! Tak jak napisałem wcześniej - wyprawa zapowiadała się kiepsko... W Stańczykach rozpakowaliśmy się w pensjonacie "Biały Dwór" i od razu ruszyliśmy w trasę. Pojechaliśmy zielonym szlakiem na południe od wiaduktów. Cały czas jechaliśmy nasypem przedwojennej linii kolejowej. Dziwne wrażenie. Dookoła dziki las a my od czasu do czasu mijamy resztki ramp kolejowych i betonowych wiaduktów. Zielony szlak w 1999 roku nie był perfekcyjny - kończył się na podwórku prywatnej posiadłości... Właściciel wskazał nam dalszą drogę i już bez przygód dojechaliśmy do miejscowości Hańcza i punktu widokowego z którego można podziwiać jezioro o tej samej nazwie. Skoro dojechaliśmy aż tutaj to czemu nie okrążyć jeziora? Ruszyliśmy na północ starając się odszukać jakieś głazowiska znajdujące się nad jeziorem chociaż nie do końca wiedzieliśmy czego konkretnie mamy szukać. Kamieni (i to sporych) na okolicznych polach było mnóstwo! Przejechaliśmy przez Miernikie (północny kraniec jeziora) i skręciliśmy w prawo, w kierunku Smolnik. Przed Smolnikami, na wysokości jezior Jaczno i Kamenduł (niestety jeziora te nie są zaznaczone na naszej mapie trasy) skręciliśmy na południe (zielony szlak). Plan był prosty (objechać jezioro Hańcza) ale niestey zgubiliśmy się. Po kilku godzinach kluczenia po polach, przejeżdżania przez rozlewiska rzek i struniemi wyjechaliśmy z lasu wprost do Wodziłek! Oczywiście nie wiedzieliśmy, że w Wodziłkach jest molena Starowierców. Jedyne co wiedzieliśmy to, że musimy zatrzymać się i uzupełnić zapasy wody. Z tego co pamiętam miejscowość wydała się nam wyludniona. Widzieliśmy tylko jedną osobę, która na nasz widok "skręciła w las" i uciekła... Nie było nawet kogo zapytać o drogę! Na dodatek na domach wisiały olbrzymie kłódki. No trudno. Pojechaliśmy niebieskim szlakiem do Błaskowizny. Dalej przez Bachanowo, Kruszki do miejscowości Przerośl. Tutaj życzliwi tubylcy skierowali nas na drogę, która wzdłuż jeziora Bocznego doprowadziła nas do Stańczyk. Nocą wybraliśmy się zobaczyć wiadukty (1-2 kilometry od pensjonatu w którym nocowaliśmy). Przepiękne okoliczności przyrody. Żadnych świateł i zgiełku miasta. W życiu nie widziałem tylu gwiazd na niebie co wówczas! Oczywiście nie obyło się bez obliczania wysokości wiaduktów przez odliczanie czasu do upadku kamienia zrzuconego w mostu. Nam wyszło 35 metrów :-) Drugiego dnia wyprawy pojechaliśmy na północ od Stańczyk, w kierunku Puszczy Rominckiej. Trzymając się czerwonego szlaku przejechaliśmy przez Błąkały i dalej (doliną rzeki Błędzianki) do Żabojadów i Bludzi (po drodze widzieliśmy wiadukt w Kiepojciach). Tutaj nieco zmieniliśmy plany bo nadal nie wiedzieliśmy czy już jedziemy przez puszczę. Pojechaliśmy do Pluszkiejm i odbiliśmy na północ. To było to! Wzdłuż północnej granicy przejechaliśmy prawie do Żytkiejm! Po drodze kilka razy widzieliśmy słupki graniczne i wydeptane ścieżki prowadzące "na drugą stronę". Na szczęście bez przygód dotarliśmy do drogi Dubeninki-Żytkiejmy i później do Stańczyk. Po kilku godzinach siedzieliśmy już w samochodzie jadąc do Olsztyna. Trasa rowerowa? Mimo, że nie byliśmy przygotowani do wyjazdu wszystko zakończyło się pomyślnie. Ani nam ani rowerom nic się nie stało! Żadnej złamanej szprychy, pękniętego łańcucha czy "gumy". Było po prostu pięknie i na pewno jeszcze tam wrócimy! PS. W 1999 roku nie uważaliśmy za stosowne wozić ze sobą aparat fotograficzny. Zdjęcia w galerii pochodzą z 2000 roku. |
powrót |